sobota, 30 maja 2015

Kijki dalekobieżne...

Jakoś tak się dzisiaj złożyło że chociaż sobota i do pracy poszedłem, to jednak na rano, a nie jak zwykle na popołudnie.
Pogoda od rana przyjemna była, po raz pierwszy od wielu dni, wymyśliłem więc sobie i żonie, że na kijki pojedziemy do lasu w Suminie.
Szychta się skończyła i słoneczko też, zrobiło się ciemno i burzowo, zaczęło padać a po chwili lunęło, regularne oberwanie chmury, grzmoty i wietrzysko.Koleżanka ze zmiany wpadła do pokoju i rozglądała się po szafkach szukając zapomnianego może parasola, nie znalazła i stwierdziła że "trudno, będę robiła za miss mokrego podkoszulka".
Odczekałem chwilę, licząc, że jeżeli pada tak mocno to zaraz skończy i obędzie się bez parasola.
Przeliczyłem się, niestety i na przestrzeni może dziesięciu metrów przeobraziłem się w mistera mokrych portek.
Lało tak przez połowę drogi do domu, a od połowy trasy słoneczko i upał, obiad zjadłem i wybraliśmy się na kijki. Miałem jeszcze zamiar na stacji w Suminie nazrywać konwalii na zapuszczonym zdziczałym trawniku, ale wymarły niestety i ślad po nich zaginął, urwałem gałązkę bzu i biegiem do auta bo zaczynało padać.
Nie możemy na kijki to się może przejedziemy zdecydowaliśmy, pojechaliśmy jak się okazało w kolejną burzę i to taką że wycieraczki nie dawały rady.
W sumie zrobiliśmy około trzydziestu kilometrów, a kijki spokojnie leżały na tylnym siedzeniu.
Po drodze na każdym prawie przystanku, pod wiatą widzieliśmy przemoczonych rowerzystów, chowających się przed deszczem, a my zrobiliśmy niebagatelną 30-kilometrową trasę z kijkami i (co najważniejsze) uszło nam to na sucho, chociaż momentami było straszno, kiedy wiatr giął topole przy drodze.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz