sobota, 13 września 2014

Wyzwanie....

Wyzwała mnie córka własna, żebym sporządził i opublikował listę dziesięciu ważnych dla mnie książek
Próbowałem, ale nie pamiętam nazwisk autorów większości przeczytanych książek, a i tytuły mogę pokręcić, prawie sześćdziesiąt lat czytania, jakby nie było.
Kolejność nie jest ani chronologiczna, ani wartościująca, odliczanie do dziesięciu po prostu.
1 .Niebieska dziewczynka . Książka pierwsza, którą pamiętam do dzisiaj, fragmentami....
2 .Szara Szyjka . Też dla dzieci, historia rannej gąski, zagrożeń...i płakałem przy niej pamiętam...
3 .Tim Tyler z zastępu Kłów Słoniowych, Tajemniczy domek . Pierwsza książka której mi nie zwrócono,
     pięknie wydana, z ilustracją na co drugiej stronie, kieszonkowy format i przedwojenna jeszcze.
    Pożyczyłem i nie oddano i niczego mnie to nie nauczyło.
4 .Hobbit . Przekonała mnie do świata fantasy...
5 .Trylogia Władca Pierścieni .Kontynuacja poprzedniej, czytana pierwszy raz jednym ciągiem,
    sklejona z pojedynczych stron, uzyskana ze złomowanych egzemplarzy bibliotecznych....
6 .Wczesne książki Joanny Chmielewskiej, Lesio zwłaszcza, za specjalny rodzaj dowcipu i humor.....
7 .Najszczęśliwsi na świecie .Demosa Szakariana za przybliżenie mi (skuteczne) osoby Ducha Świętego....
8 .Poniedziałek zaczyna się w sobotę i Piknik na skraju drogi .Borysa i Arkadija Strugackich za spojrzenie z     dystansem i za opowieść o zaangażowaniu....
9 .Przez ocean czasu .Borunia i Trepki , za udane skrzyżowanie paleobiologii z fantastyką...
10 .Podróże Guliwera .Za wprowadzenie w świat fantazji.....
Oczywiście Biblia , ale ona zajmuje specjalne przedpierwsze miejsce....Za to wszystko co zmieniła w moim życiu.
Jest jeszcze mnóstwo książek o których wypadało by napisać, ale do tych , z pominięciem trzech pierwszych wracam ciągle, a gdybym miał te pierwsze ,kto wie.....

wtorek, 9 września 2014

Londyńskie wędkowanie

Praktycznie prawie cały sierpień  spędziliśmy z dziećmi i wnukami w Londynie.To oni mieli przyjechać do Polski, miałem z wnukami chodzić na ryby, ale tak to już jest, my planujemy, a życie weryfikuje, przeważnie nie po naszej myśli.
Efektem tego był nasz urlop w Londynie, a że chodzenie na ryby pozostało aktualne,  zrobiłem wnukom wędki, zmieściłem je w bagażu, znalazłem w internecie łowisko, wykupiłem (Rafał wykupił) angielską licencję na wędkowanie, która w zasadzie jest tylko licencją na wędki w ilości sztuk dwie, zebrałem zięciów i wnuki i już można było wędkować.
Staw był daleko, w odległości jednej stacji kolejowej, ale miał niezaprzeczalną zaletę, nie wymagał dodatkowych zezwoleń i opłat, mało tego, obrośnięty z północnej strony obficie owocującymi ostrężynami
dawał zajęcie kiedy ryby się migały i ignorowały nasze przynęty.
Wnuki po jednej wyprawie odmówiły udziału w wędkarskich ekscesach, dla wiarygodności kolejno zapadając na wietrzna ospę i żeby mi się licencja nie zmarnowała, biegałem sam nad staw czyli pond
na Brickstock Meadow.
Biegałem i na cztery wyprawy plonem były : dwa półmetrowe karpie, dwa spore karasie jedna płoć
i jeden rak, w dodatku niebieski, chociaż pod warstwa mułu słabo to było widać.
Karpie wyłopiłem jak mówił Mikołaj,  bez użycia podbieraka, na mały haczyk i zwykłe ciasto z chleba.
Dodatkowym bonusem było obserwowanie angielskich wędkarzy,którzy łowić zaczynali około dwóch godzin po przybyciu nad staw,przygotowując siedzenia, podpórki pod wędki, składając wędki, siatki i podbieraki i zawzięcie i głośno dyskutując i popijając Żubra albo Żywca.