niedziela, 27 września 2015

Moja botaniczna Albania...

 Albański krajobraz , morze , góry i bunkier dla okrętów podwodnych, wydłubany w nadmorskiej górze.Zatoka porto Palermo.

 Większości zapytanych Albania kojarzy się tylko z bunkrami zbudowanymi za dyktatury Envera
Hodży, gdzieś tam na południu Europy, koło Grecji.
 Malutki biedny kraj, nic ciekawego bo co może być ciekawego w bunkrach, nawet jeżeli jest ich
trzysta tysięcy około, a miało być milion.

Wypalone słońcem góry,porośnięte śródziemnomorskimi chaszczami czyli makiią, na rolniczych terenach drzewka oliwne, figowce, jakieś kozy, owce,osiołki.


Na miejscu okazało się ,że nie do końca jest to prawda, wysoko w górach roślinność może i uboga,
ale zdeterminowana i rośnie gdzie się tylko da.


Niewysokie dęby, wszędobylskie krzaki szałwii,rozmaryny, wilczomlecze, a wszystko mimo trudności jakieś takie bujne.

 Kwiaty rosnące jak świece, za tych co z drogi w górach wypadli, nie wybrawszy zakrętu, a te co pięć metrów, co dziesięć i to takie po trzysta sześćdziesiąt stopni co trzeci.


Kwiaty i figowe drzewa wyrastające prosto z murów zamku w Gjirokastrze.


Fioletowe, wygrzane w słońcu figi.

Cyklameny koło Szmaragdowego Oka, źródła wytryskującego z ogromna siłą z jaskini w nurcie rzeki Bystricy z głębokości ponad sześćdziesięciu metrów.


 
Drzew rycynowych pod którymi Jonasz spokojnie znalazłby cień w upalne popołudnie.

W swojej gościnności znalazła Albania miejsce i dla bananowców, palm daktylowych , juk i agaw.



Opuncje wyrastające w szczelinach skał, o jadalnych owocach, owocach których nie należy dotykać gołą ręka, chyba że lubimy się drapać i wydłubywać z dłoni malutkie dokuczliwe kolce.
Ja dotykałem, dziesięcioletnia sprzedawczyni tych rarytasów przyglądała mi się ze zdumieniem,teraz już je rozumiem.

  Drapię się do dzisiaj.
 A tak niewinnie wyglądały.


I ich ofiara w prawdziwym laurowym wieńcu, w starożytnych greckich ruinach, na dywanie ze świeżutkiej apetycznej portulaki.
Albania nie zawiodła mnie , gościnna i dla ludzi z różnych krajów i dla roślin z różnych stron świata.
I wspaniałe ciepłe i czyste morze Jońskie, malutkie kamieniste plaże, plażowi sprzedawcy świeżych fig i ciepłych byrków (taki albański rarytas).

sobota, 30 maja 2015

Kijki dalekobieżne...

Jakoś tak się dzisiaj złożyło że chociaż sobota i do pracy poszedłem, to jednak na rano, a nie jak zwykle na popołudnie.
Pogoda od rana przyjemna była, po raz pierwszy od wielu dni, wymyśliłem więc sobie i żonie, że na kijki pojedziemy do lasu w Suminie.
Szychta się skończyła i słoneczko też, zrobiło się ciemno i burzowo, zaczęło padać a po chwili lunęło, regularne oberwanie chmury, grzmoty i wietrzysko.Koleżanka ze zmiany wpadła do pokoju i rozglądała się po szafkach szukając zapomnianego może parasola, nie znalazła i stwierdziła że "trudno, będę robiła za miss mokrego podkoszulka".
Odczekałem chwilę, licząc, że jeżeli pada tak mocno to zaraz skończy i obędzie się bez parasola.
Przeliczyłem się, niestety i na przestrzeni może dziesięciu metrów przeobraziłem się w mistera mokrych portek.
Lało tak przez połowę drogi do domu, a od połowy trasy słoneczko i upał, obiad zjadłem i wybraliśmy się na kijki. Miałem jeszcze zamiar na stacji w Suminie nazrywać konwalii na zapuszczonym zdziczałym trawniku, ale wymarły niestety i ślad po nich zaginął, urwałem gałązkę bzu i biegiem do auta bo zaczynało padać.
Nie możemy na kijki to się może przejedziemy zdecydowaliśmy, pojechaliśmy jak się okazało w kolejną burzę i to taką że wycieraczki nie dawały rady.
W sumie zrobiliśmy około trzydziestu kilometrów, a kijki spokojnie leżały na tylnym siedzeniu.
Po drodze na każdym prawie przystanku, pod wiatą widzieliśmy przemoczonych rowerzystów, chowających się przed deszczem, a my zrobiliśmy niebagatelną 30-kilometrową trasę z kijkami i (co najważniejsze) uszło nam to na sucho, chociaż momentami było straszno, kiedy wiatr giął topole przy drodze.



poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Przedemerytalne przygotowania....

Czas to ma do siebie, że nie patrząc na zainteresowanych, zaiwania jak dziki.I z tego jego pośpiechu wynikło,  że do emerytury zostało trochę ponad osiemnaście miesięcy. Biorąc pod uwagę, że pośpiech jest działaniem dla mnie obcym, specjalnie się tym nie przejmowałem, do dzisiaj, kiedy to kolega zapytał ile do emerytury i co planuję na niej robić. "Do tej Anglii wyjeżdżasz, bo planowałeś ? "
Bądź mądry i odpowiedz szybko, bo taka odpowiedź była oczekiwana, co planujesz na resztę życia.
Wybrnąłem, do Anglii nie jadę bo musiałbym pracować, a polska emerytura nie sprawdza się w brytyjskich realiach niestety.
"Będę chodził na ryby, uprawiał nordic walking, spotykał się z przyjaciółmi i rzeźbił w korze topolowej"- odparłem.A jak już dużo nastrugam tej kory to odpady dam komuś z ogródkiem pod iglaki, a z resztą pojadę chociażby do Ustronia i będę turystom oferował za gotówkę. Ufff...wybrnąłem.
A jak się okazało, już wcześniej nawet o tym nie myśląc, będąc z przyjaciółmi " na kijkach" w raciborskim Arboretum nazbierałem cały , duży plecak świetnej ,opadłej z martwej topoli kory.
Jak się więc okazało: poczynam przedemerytalne przygotowania.
A, i jeszcze będę fotografował, tylko muszę pamiętać o zabieraniu aparatu fotograficznego, bo moja nowa komórka, aparat ma taki bardzo taki sobie...   

Z pozdrowieniami Romek (pseudo snycerzyk topolowy - największy kornik w Arboretum)!