piątek, 7 listopada 2014

Poranne rozmowy

Mam chorobowe, w związku z powyższym, w pracy nie jestem, po domu się snuję.
M, żona moja w pewnym momencie stwierdza: ...nie możesz na emeryturę iść.....
...boooo...
...bo mi życie komplikujesz jak jesteś rano w domu...
...bo mam utarte nawyki...
Ja.... nie szkodzi...utrzesz sobie inaczej.....
M....Cooooo???..

sobota, 13 września 2014

Wyzwanie....

Wyzwała mnie córka własna, żebym sporządził i opublikował listę dziesięciu ważnych dla mnie książek
Próbowałem, ale nie pamiętam nazwisk autorów większości przeczytanych książek, a i tytuły mogę pokręcić, prawie sześćdziesiąt lat czytania, jakby nie było.
Kolejność nie jest ani chronologiczna, ani wartościująca, odliczanie do dziesięciu po prostu.
1 .Niebieska dziewczynka . Książka pierwsza, którą pamiętam do dzisiaj, fragmentami....
2 .Szara Szyjka . Też dla dzieci, historia rannej gąski, zagrożeń...i płakałem przy niej pamiętam...
3 .Tim Tyler z zastępu Kłów Słoniowych, Tajemniczy domek . Pierwsza książka której mi nie zwrócono,
     pięknie wydana, z ilustracją na co drugiej stronie, kieszonkowy format i przedwojenna jeszcze.
    Pożyczyłem i nie oddano i niczego mnie to nie nauczyło.
4 .Hobbit . Przekonała mnie do świata fantasy...
5 .Trylogia Władca Pierścieni .Kontynuacja poprzedniej, czytana pierwszy raz jednym ciągiem,
    sklejona z pojedynczych stron, uzyskana ze złomowanych egzemplarzy bibliotecznych....
6 .Wczesne książki Joanny Chmielewskiej, Lesio zwłaszcza, za specjalny rodzaj dowcipu i humor.....
7 .Najszczęśliwsi na świecie .Demosa Szakariana za przybliżenie mi (skuteczne) osoby Ducha Świętego....
8 .Poniedziałek zaczyna się w sobotę i Piknik na skraju drogi .Borysa i Arkadija Strugackich za spojrzenie z     dystansem i za opowieść o zaangażowaniu....
9 .Przez ocean czasu .Borunia i Trepki , za udane skrzyżowanie paleobiologii z fantastyką...
10 .Podróże Guliwera .Za wprowadzenie w świat fantazji.....
Oczywiście Biblia , ale ona zajmuje specjalne przedpierwsze miejsce....Za to wszystko co zmieniła w moim życiu.
Jest jeszcze mnóstwo książek o których wypadało by napisać, ale do tych , z pominięciem trzech pierwszych wracam ciągle, a gdybym miał te pierwsze ,kto wie.....

wtorek, 9 września 2014

Londyńskie wędkowanie

Praktycznie prawie cały sierpień  spędziliśmy z dziećmi i wnukami w Londynie.To oni mieli przyjechać do Polski, miałem z wnukami chodzić na ryby, ale tak to już jest, my planujemy, a życie weryfikuje, przeważnie nie po naszej myśli.
Efektem tego był nasz urlop w Londynie, a że chodzenie na ryby pozostało aktualne,  zrobiłem wnukom wędki, zmieściłem je w bagażu, znalazłem w internecie łowisko, wykupiłem (Rafał wykupił) angielską licencję na wędkowanie, która w zasadzie jest tylko licencją na wędki w ilości sztuk dwie, zebrałem zięciów i wnuki i już można było wędkować.
Staw był daleko, w odległości jednej stacji kolejowej, ale miał niezaprzeczalną zaletę, nie wymagał dodatkowych zezwoleń i opłat, mało tego, obrośnięty z północnej strony obficie owocującymi ostrężynami
dawał zajęcie kiedy ryby się migały i ignorowały nasze przynęty.
Wnuki po jednej wyprawie odmówiły udziału w wędkarskich ekscesach, dla wiarygodności kolejno zapadając na wietrzna ospę i żeby mi się licencja nie zmarnowała, biegałem sam nad staw czyli pond
na Brickstock Meadow.
Biegałem i na cztery wyprawy plonem były : dwa półmetrowe karpie, dwa spore karasie jedna płoć
i jeden rak, w dodatku niebieski, chociaż pod warstwa mułu słabo to było widać.
Karpie wyłopiłem jak mówił Mikołaj,  bez użycia podbieraka, na mały haczyk i zwykłe ciasto z chleba.
Dodatkowym bonusem było obserwowanie angielskich wędkarzy,którzy łowić zaczynali około dwóch godzin po przybyciu nad staw,przygotowując siedzenia, podpórki pod wędki, składając wędki, siatki i podbieraki i zawzięcie i głośno dyskutując i popijając Żubra albo Żywca.




czwartek, 19 czerwca 2014

Szukając rekreacji...

Gorąco, najlepiej rozsiąść się gdzieś w cieniu nad wodą i odpoczywać, tylko gdzie ta woda, musiała by być odpowiednia, daleko od drogi, z odrobiną cienia, ale i z możliwością wygrzewania się w słoneczku.
Dzisiaj Boże Ciało, dzień wolny, trzeba by skorzystać.Wsiedliśmy w autko, zrobiliśmy parę uników antyprocesyjnych i wyjechaliśmy za miasto.
Okazało się że wszystkie wody które odwiedzaliśmy po drodze nieodpowiednie były, a to drogi zbyt blisko, a to koparki coś tam robiły,rozjeździły teren i strasznie się kurzy.
Kilometrów zrobiliśmy tyle że można by do Wrocławia , do mamy na kawę skoczyć.
Wracając przez Racibórz sprawdziliśmy jeszcze stawy przy Arboretum, cicho i spokojnie było, ale drogi blisko i słonecznego miejsca poza drogą niestety brak.
Przypomniałem sobie o wodzie widzianej kiedyś przy drodze na Gliwice i okazało się że to jest to.
Całości nie obejrzeliśmy, leżak stał trochę z górki, Leżakowiczka miała z tego powodu stany lękowe, ale w sumie było sympatycznie.Przyszło starsze małżeństwo, nabrać wody do podlania działki, ich piesek koniecznie chciał się zaprzyjaźnić z M, trzeba go było przekonać, że ja też jestem odpowiednim towarzystwem, a M się stresuje, dał się szczęśliwie przekonać i było fajnie.


Trzeba będzie obejrzeć całość, znaleźć dogodny dojazd i płaskie miejsce dla leżaka i będzie super.    
Rekreacyjnie znaczy...

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Sztukowanie...

Córka moja młodsza robi różne rzeczy,mając dwójkę małych dzieci, potrafi jeszcze tworzyć urokliwe obrazki i inne cudeńka techniką scrapbookingu.Jak ona to mieści w czasie jest dla mnie nieodgadnioną tajemnicą, ja jakoś tak na bakier jestem z zegarami.
Jej koleżanka postanowiła założyć internetowy sklep z takimi rękodziełami i zaprosiła Milę do współpracy.
Jeżeli to lubi i jeszcze może na tym coś zarobić, to nie ma sprawy,popieram i wspieram moralnie,córka wszak.
Ale żeby nie było zbyt łatwo, dziecko stwierdziło że siostra starsza też coś potrafi, a tate w te klocki też daje radę i jak to się mówiło za minionej rzeczywistości (politycznej) wstąpiła i nas.
O starszej siostrze pisał nie będę, ale tate robi z topolowej kory masę wiórów.
Kawałek pozostały po wiórowaniu przyklejam do ramki, którą trudniej niż wióry zrobić i już.

 Teraz pozostaje tylko zapakować w paczkę i wysłać na adres sklepu. Wygląda dosyć dekoracyjnie i może
znajdzie amatorów, a jak nie, pozostanie trochę kory pod iglaki, zbieram pilnie, uszczęśliwię kogoś, kto ma ogród, a kora ręcznie robiona, znaczy tak czy inaczej rękodzieło.
Ale mam nadzieję, ze to sztukowanie budżetu przyniesie korzystne efekty, i to już wtedy będzie sztuka.
.

piątek, 2 maja 2014

W dolinie Hołcyny

Pogoda ładna, dzień wolny od pracy, znaczy pierwszy maja właśnie, jednomyślnie ustaliliśmy z  małżonką, że pojedziemy odwiedzić przyjaciół w Brennej. No i pojechaliśmy: drogi puste, autko jakieś takie bystre i przyjechaliśmy godzinę przed czasem, Maja postanowiła czekać w aucie, ale gospodarze już wstali  i wpuścili.
W ramach rozrywki, wybraliśmy się na kijki, warunek : żeby było płasko raczej, udało się spełnić w dolinie Hołcyny, widoki piękne, przyroda postarała się, i było co fotografować.
 Kawałek gotyku
 Hołcyna
 Buk i jodła, czyli o potrzebie wzajemnego wsparcia na stromym brzegu, praktycznie zrośnięte w jedno drzewo dwa osobne gatunki...
    Kaczeńce...


Kiedy już wracaliśmy do samochodu, przy drodze stała stara góralska chałupka, chałupka z bardzo grubych bali, najgrubsze miały tak na oko z osiemdziesiąt cm co najmniej...
Przy chałupce stała wypasiona fura, a obok jej właściciel coś kombinował nieporadnie. Kiedy go mijaliśmy, drzwi chałupki się otworzyły  i wyskoczyła z nich dama w wieku późno-balzakowskim z ogromną siekierą w dłoni i do faceta..............................
Krew na szczęście nie trysnęła.
Podejrzewam, że nowi właściciele chałupki, korzystając z wolnego dzionka, przystąpili do remontu, a że wyglądało dramatycznie...
Wyobraźnię na wodzy czasem lepiej potrzymać.  

sobota, 5 kwietnia 2014

Łosz end goł

Nowe autko, w chwilach irytacji nazywane cichutko skarbonką otrzymało nowy bak i nareszcie można było nalać benzyny pod korek.
Moja mama wylądowała w szpitalu z powodu sercowych kłopotów i stało się to dobrym powodem do wyprawy do Wrocławia.
Siostra opóźniła swój powrót do Walii, była szansa zobaczyć się z nią po dłuższym niewidzeniu.
 Mamie się poprawiło, bo jak poinformowała nas moja siostra, dobrze z nią, bo już się kłóci.
Pojechaliśmy, autko jakoś szybko zajechało na miejsce, mało tego, jakoś wygodniej, ciszej i mniej trzęsło.
Rodzicielce faktycznie się poprawiło, miała co prawda poleżeć w szpitalu jeszcze kilka dni, jak powiedziała jej pani doktor żeby "ustabilizować trombocyty w związku z zatorowością płucną", coby to nie znaczyło.
W czasie wolnym mogliśmy odwiedzić przyjaciół, rodzinę mojego brata i w związku z tym że chrapię mogłem przespacerować się nad osiedlowy staw o piątej trzydzieści.
Kiedyś mówiono ktoś nie śpi aby spać mógł ktoś, no i wypadło tym razem na mnie.
Kiedy ze szpitala jechaliśmy do brata, siostra i żona postanowiły zrobić sobie wspólne zdjęcia pod "pociągiem do nieba."
 pociąg do nieba

staw mojej młodosci o 5.30

dwa w jednym ojców Paulinów

Zdjęcia zrobiliśmy, a kiedy szliśmy do brata w oko rzucił mi się baner reklamowy ojców Paulinów, nie oparłem się i pstryknąłem, bo zachwyciła mnie kompleksowość usług, czyszczenie duszy i samochodu.
Autko sprawdziło się doskonale, spaliło około 4,4 l benzyny na 100 km, gorzej było z kierowcą, bo w Raciborzu miałem chwilę słabości za kierownicą, ale nic się nie stało i szczęśliwie wróciliśmy w domowe pielesze.Jadąc pod słońce trzeba koniecznie robić sobie przerwy na odpoczynek, alternatywą może być odpoczynek wieczny, a mi się nie śpieszy.

niedziela, 23 marca 2014

Zamienił stryjek...

Tak jakoś się plecie w naszym życiu, ze następują w nim zmiany, chociaż często bardzo się nam to nie podoba.
Moje wiekowe autko niestety musiało odejść na mocno zasłużoną emeryturę, dwadzieścia dwa lata to dla samochodu wiek Matuzalema. Można co prawda jeszcze remontować, ale konieczność kolejnych remontów następuje zbyt często i szybko, i coraz więcej kosztuje.
Doszliśmy więc z koleżanką małżonką do wniosku,  że trzeba zmienić środek komunikacji.
Po burzliwych dyskusjach ustalono że będzie to Tico znaczy Daewoo, poszukiwania na OtoMoto i wybraliśmy kolor.
 Egzemplarze kolejne ciągle ktoś nam sprzed nosa sprzątał.
Kupiliśmy, znaczy ja kupiłem, piętnastolatka, młodszego nie trafiłem, no i się zaczęło.
Autko fajnie jeździ, ale zrobić w nim trzeba różne rzeczy, miłosiernie wychodzi to na jaw pomału, ale dokładać trzeba.
Po prawdzie do Maruti też dokładałem, tak że mam nadzieję na moment kiedy dołożę co trzeba i nastąpi czas spokoju i finansowego pokoju.
Z Marudą rozstałem się ze łzą w oku, wcale nie chciała wjeżdżać na lawetę, ale złomiarz w końcu załadował i pojechała.
Tico z przedniego napisu straciło połowę daszku T i było rico, oberwałem oberwane T i teraz zostało zaczepne I CO.Agresywnie wyszło, zaczepnie tak, ale mi się podoba.


 Moje Maruti jedzie do stacji demontażu.....buuuu....








 Moje autka dwa....niestety tylko czasowo...ale miałem dwa.....a co ?



poniedziałek, 27 stycznia 2014

...zaloguj się...

Dawno nic na blogu nie popełniłem. Bo z pracy wracałem przed zmierzchem, bo styczeń niefotograficzny był, bo miałem kłopot z zalogowaniem się na bloga.
Problem polegał na tym że dzieci kupiły mi na Gwiazdkę tablet, to znaczy partycypowały w kosztach.
 Tablety szczęśliwie w Londynie (ten który wymyśliły) wyszły i wyszło na to że sobie w Polsce sam kupię.
W zasadzie to miał być czytnik E -booków,ale ja chciałem z przeglądarką internetową, czyli na tablecie stanęło.
Było śmiesznie, pierwszą książkę czytałem w PDF-ie, literki były maciupcie,ale sam kupiłem, tom się cicho męczył, ba jeszcze tłumaczyłem, że w porządku daję radę.
Tablet szybkością reakcji nie grzeszy i w rezultacie pozakładał mi ( z moim udziałem) nowe konta mailowe,
hasła mi się zbiły w jedno i do totalnego miszmaszu doszedłem. Jeżeli potrafił zdenerwować flegmatyka, to dobry jest ten mój tablet.
Okazało się że książki można konwertować na inne formaty (żona powiedziała i pokazała jak) i oczy już przy czytaniu nie bolą, zdjęcia sobie można wrzucić rodziny, do chwalenia się i inne takie też.
Samochody ulubione, znaczy Maruti i inne Suzuki i mieszkalne barki.
Ale trzeba się ruszać, coby nie zapleśnieć i wybraliśmy się wreszcie w niedzielę na kijki, niedaleko koło domu, ale było fajnie, świeże powietrze, słonko i ruch.
A w ramach bonusu okazało się że wiosna idzie chociaż mrozy dokuczyły,leszczyny zabierają się serio do kwitnienia, a dni jakby dłuższe.

 Górki może malutkie mamy....
  ...ale za to najwyższą hałdę stożkową w Europie, słabo ją trochę widać, wierzba ją zakryła, ale jest tam.